Zakończenia witane z radością

Każdego dnia kawałek Ciebie umiera.
Giną komórki krwi, serca, czy skóry. Odchodzą bezpowrotnie.
W ciągu jednej sekundy w Twoim ciele miliony czerwonych krwinek przestają żyć.
Nie myślisz o tym, może nawet, do czasu przeczytania tego tekstu, nie zdawałaś, nie zdawałeś sobie z tego sprawy.
A nawet jeśli wiesz i szanujesz i dziękujesz za to swojemu ciału, to i tak nie przywiązujesz do tych małych, drobnych śmierci, wielkiej wagi.
Bo i po co?
Znikają jedne komórki, by zrobić miejsce kolejnym.
By ciało mogło sprawnie funkcjonować.
Koniec (nomen omen!) i kropka.
Nie ma się nad czym zastanawiać. I nad czym roztkliwiać.
Ale kiedy umieranie rozciągniemy na inne sfery…
Oooo… to pani kochana! Tu już nie ma żartów…
Tu już zaczyna się seriozna śmierć.
Śmierć przez duże “Ś”.
Jak kończymy jakiś etap w życiu:
związek, wysłanie pociech do przedszkola, wyprowadzenie się dzieci z domu, zmianę pracy, zmianę stanowiska, miejsca zamieszkania…
(tu dopisz w swojej głowie to, co ostatnio skończyło się w Twoim życiu)
…czujemy jakby umierał nie tylko kawałek,
ale spory kawał naszego “ja”.
Dookreślona, zamknięta całość, zostaje uszczknięta o jakiś fragment.
O jakiś odłamek.
Dziennikarzem, politykiem, dyrektorem, urzędnikiem… był. Już nie jest. Więc kim?
Tożsamość się rozpada.
Góralem, łodzianinem, warszawiakiem, chłopakiem ze wsi, mieszczuchem… był.
Ale się przeprowadził. Więc już nie jest.
Czyli kim jest teraz?
Znowu tożsamość dostaje po…. głowie.
Matką na pełen etat, trzymającą za rękę, gdy wpadła “1” z biologii i piekącą najlepsze ciasta na każdy rodzaj smutku – była.
Teraz – dzieci na studiach. Już nie jest.
Stara tożsamość chowa się w kąt.
Po ukruszeniu skrawka “ja”, niczym z wylanej z betonu formy, pozostaje wyrwa.
Odczuwamy to jako brak.
Jako minus.
A gdyby tak spojrzeć na wszystkie – i małe i duże śmierci,
na wszystkie końce w naszym życiu, jak na śmierć czerwonej krwinki w krwioobiegu.
Jak na naturalną część cyklu.
Jak na moment, w którym zawsze przychodzi nowe.
Jak na zrobioną nową przestrzeń, która może wypełnić się kolejną, inną treścią?
W moim życiu końców przez duże “K” było kilka.
Koniec mieszkania na wsi.
Koniec liceum.
Śmierć partnera.
Koniec studiów.
Koniec bycia dziennikarką.
Koniec pracy w telewizji.
Każdy z tych końców był jednocześnie początkiem.
Nie przecinał mojego życia na pół grubą krechą.
Nie deformował mojej tożsamości, a raczej zmieniał, modelował.
Nadawał nowy kształt i nową jakość.
Czy to był łatwy czas? Miękkie, subtelne zmiany?
Nie.
Ale to nowe, ten początek, który mógł nastąpić tylko dzięki końcowi starego, dał mi moc i siłę. Dał inne wartości, nowych ludzi, nowe umiejętności, zupełnie nowe spojrzenie na życie i świat.
Dał mi coś, dzięki czemu mogę pełniej żyć.
W niedzielę dopełnił się jeszcze jeden koniec
– zakończył się mój trzeci kurs redukcji stresu.
Przed ostatnimi zajęciami odczuwałam pewien rodzaj smutku.
Spowodowanego tym, że coś znów się kończy.
Uświadomiłam sobie – że mimo ogromnego szacunku do moich dużych, czy nawet wielkich śmierci i spektakularnych (z mojego punktu widzenia) końców w życiu, tak naprawdę mam problem z przeżywaniem małych zakończeń. Z akceptacją małej śmierci.
Zakończenie studium nauczycielskiego.
Koniec kursu 8-tygodniowego.
Przemijający urlop.
Takie małe śmierci, które dotykają wnętrza i zalegają jakiś czas.
No, ale jak przeżywać zakończenia w naszym życiu, jak przeżywać śmierci małe i te większe, jeśli w naszej kulturze zaraz po zatrzymaniu oddechu, nieboszczyk idzie do kostnicy?
Potem widzimy go (lub nie) ładnie ubranego i umalowanego w błyszczącej trumnie.
Pełen makijaż. Jakby z wesela wyszedł. I trafił prosto na swój pogrzeb.
Nie oswoiliśmy śmierci.
Nie mamy oswojonych zakończeń.
Ostatnie 30 lat nasza kultura wypiera śmierć. Wypiera zakończenia.
Nawet zespół muzyczny jak deklaruje koniec swojej działalności, to ogarnia nas nostalgia i smutek…
“aaaa… szkoda, że już razem nie będą grali”.
Plemię Toraja z indonezyjskiej wyspy Sulawesi do pogrzebu przygotowuje się całe życie i jest on najbardziej wystawną imprezą, na którą zapraszani są nie tylko krewni i przyjaciele, ale całe wioski. Choć ich obrzędy dla naszej kultury wydają się barbarzyńskie i przerażające, faktem jest, że stypa jest dla nich wielkim świętem.
Droga do pełnego przeżywania i zrozumienia każdych aspektów w życiu, wiedzie od awersji przez akceptację.
Nie da się odrzucać faktu zakończenia i jednocześnie w pełni rozumieć jego znaczeń, a także dawać szansy na nowe początki.
To może się wydarzyć tylko dzięki akceptacji.
Od niej już tylko krok do prawdziwej radości.
A więc daję sobie teraz czas na przeżycie każdej małej śmierci.
I radosne witanie zakończeń.
P.S. Tego też życzę uczestniczkom mojego kursu zakończonego w ostatnią niedzielę. Jesteście wspaniałe 🙂
 
“Jeśli nauczysz się akceptować, a nawet więcej, witać z radością wszystkie zakończenia w życiu, odkryjesz, że to uczucie pustki, które wydawało się tak nieznośne, przemienia się w poczucie wewnętrznej przestrzeni, w coś, co kryje w sobie głęboki pokój.
Ucząc się codziennego umierania, otwierasz się na Życie.”
Eckhart Tolle
 
*** *** ***